Zapowiada się męczący dzień! Wczoraj przyleciałam z tatą do L.A., a już dziś idę tu do szkoły. Jestem trochę zmęczona, ale co tam. Muszę się przed wyjściem chociaż trochę rozpakować i oczywiście sama siebie ogarnąć, bo po podróży nie wyglądam tak, jak chciałabym się po raz pierwszy pokazać w nowym miejscu. Postanowiliśmy zacząć wszystko od nowa. Rodzice rozstali się pół roku temu, a dwa tygodnie temu tata dostał propozycję pracy tu, która przyjął. Cieszyłam się z tego powodu. Zawsze chciałam przyjechać do USA, a teraz nawet mieszkam tu! Do niedawna nie mogłam w to uwierzyć, ale w końcu to do mnie dotarło.
Otworzyłam walizkę, znalazłam odpowiednie ubrania i poszłam do szybko się przebrać. Wróciłam na miejsce i póki miałam jeszcze trochę czasu, zaczęłam układać rzeczy w szafie. Po jakimś czasie spojrzałam na zegarek : 7.00. Mam jeszcze trochę czasu, szkoła zaczyna się o 8.00. Spakowałam potrzebne rzeczy do torby i zeszłam na dól, do kuchni, gdzie przebywał już mój tata. W pomieszczeniu unosił się jakiś smakowity zapach.
- Hej, tato. Co gotujesz? - zapytałam wchodząc do kuchni
- Obiad dla ciebie, bo wracam dziś bardzo późno z pracy - odparł. No tak, praca znów na pierwszym miejscu - pomyślałam i cicho westchnęłam.
- Co jest, córeczko?
- Ehh... nic. Po prostu myślałam, że byśmy mogli spędzać ze sobą więcej czasu, ale...
- Musimy najpierw wszystko ułożyć. Ja w pracy, a ty w szkole. - powiedział - A teraz powiedz, co chcesz na śniadanie,bo musisz przed wyjściem coś zjeść.
- Nie wiem. Nie mam ochoty na jedzenie...
- Musisz coś zjeść. Zrobię ci kanapki.
- No dobrze, dobrze.
Tata, dość dobrze jak na niego poradził sobie z wykonaniem tego trudnego zadania i kanapka była nawet zjadliwa. Przełknęłam ostatni gryz, wzięłam torbę, pożegnałam się z tatą i wyszłam. Nie byłam pewna, czy znam drogę na tyle dobrze, żeby bez problemu trafić na miejsce, ale jakoś sobie poradziłam. Droga zajęła mi ok. 10 - 15 minut. Stanęłam przed raczej dużym budynkiem i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jestem trochę zastresowana. W sumie to chyba nic dziwnego - miałam dołączyć do nowej klasy pod koniec roku szkolnego, a nikogo tam nie znałam. Barier językowych się nie obawiałam - moi rodzice i dziadkowie pochodzą z Anglii i dobrze znam ten język.
Przekroczyłam progi budynku i skierowałam się w stronę gabinetu dyrektorki. Po drodze rozglądałam się po korytarzu. Było tu dużo szafek i ludzi. Zwróciłam uwagę na ich wygląd i porównałam go do mojego. Hmm... troszeczkę się różniłam. Miałam na sobie sukienkę, sandałki,długi sweter, delikatny makijaż i włosy zaplecione w długiego warkocza. U dziewczyn w tej szkole przeważał ostry makijaż, farbowane włosy, pomalowane paznokcie, chyba aż za bardzo wydekoltowane bluzki... Nie żebym miała coś przeciwko malowaniu paznokci lub farbowaniu włosów, ale u ich to nie wyglądało zbyt dobrze... U chłopaków najczęściej krótkie spodenki i T-shirt, albo dresy. Rzadko który miał koszulę lub jeansy. Gołym okiem widziałam, że nie pasuję tutaj, ale postanowiłam się nie przejmować. Mimo tego postanowienia czułam się tu nieswojo. Uczniowie rzucali mi ukradkowe spojrzenia. Zapukałam do drzwi z napisem "DYREKTOR". Po chwili otworzyły się i ukazała się w nich kobieta, która wpuściła mnie do środka. Zrobiła na mnie dość dobre pierwsze wrażenie. Przedstawiłam jej się, ona sprawdziła coś w komputerze i w swoim zeszycie, i dała mi plan lekcji i kluczyk do szafki. Następnie pokazała mi, gdzie ona się znajduje. Po drodze opisała mi w skrócie szkołę, nauczycieli, uczniów i wymagania.Zauważyłam, że jest dość rozmowną i towarzyską osobą. Zabrzmiał dzwonek. Uczniowie leniwie zaczęli podążać w stronę swoich klas. Razem z dyrektorką również poszłyśmy pod jedną z sal. zanim tam doszłyśmy na korytarzach zrobiło się pusto. Ta szkoła jest większa niż mi się wydawało! Mam nadzieję, że poznam ją zanim się w niej zgubię... Dyrektorka otworzyła drzwi i weszła do klasy. Ja weszłam za nią. Przedstawiła mnie uczniom, którzy niewiele różnili się od tych, których mijałam idąc do gabinetu, oraz nauczycielce, która wskazała mi pustą ławkę, w której miałam siedzieć. Siedzieć prawdopodobnie do końca roku, bo jak dowiedziałam się od dyrektorki, w tej szkole nie zmieniało się miejsc. wszystkie lekcje poza wf-em i muzyka odbywały się w jednej sali, czyli trochę inaczej niż w mojej poprzedniej szkole. "Zdążę się przyzwyczaić" - pomyślałam, wyciągając książki z torby. Uczniowie od czasu do czasu rzucali mi ukradkowe spojrzenia. Pierwsza lekcja, którą była matematyka mijała raczej spokojnie.W pewnej chwili drzwi do klasy otworzyły się i wszedł przez nie spóźniony uczeń.
________________________________________________________________________
No to mamy pierwszy rozdział! Mam nadzieję, że się Wam podobał :)
Pewnie mógłby być trochę dłuższy, ale specjalnie przerwałam w takim momencie ;) Wiem, jestem wredna <3
Świetnie się zaczyna <3
OdpowiedzUsuńTrafiłam przez przypadek na twojego bloga. Kiedy przeczytałam ... Zakochałam się <3 <3 :) zapraszam na mojego "http:// katherina55.blogspot.com
OdpowiedzUsuńMiło mi :*
UsuńTeż czytam Twojego bloga, jest świetny i nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału <33
dziękuję
OdpowiedzUsuńWpadłam na tego bloga dzisiaj. Postanowiłam, że skomentuję każdy rozdział.
OdpowiedzUsuńCzyżby tym spóźnionym uczniem był nasz tleniony Lynch (czyt. Ross) ? Zobaczymy ;)
~Julia